Coraz mniej mamy takich ludzi. Niby wtedy byli opanowani, spokojni, często uśmiechnięci. Często żartowali z czyhającego na nich niebezpieczeństwa, aresztującym ich i przesłuchującym esbekom śmiali się w twarz. Wrzucani do więziennych cel mówili „to nic takiego”. Drukując zarywali setki nocy. Rujnowali swoje naukowe kariery a jeszcze bardziej zdrowie. Nie dość, że zwykle marnie jedli to jeszcze w więzieniach uczestniczyli w głodówkach. Nie raz wyglądali na bardzo zmęczonych, ale duchem – robili wrażenie nie tylko niezłomnych, ale wręcz niezniszczalnych.
Bywało, że „nieznani sprawcy” spuszczali im ciężki łomot. Po tym, który spuścili Wieśkowi Moszczakowi, pierwszemu drukarzowi stanu wojennego (13 grudnia 1981 sam drukował pierwszy „wojenny” numer „Z Dnia na Dzień”), więcej już o własnych siłach się nie podniósł. Ostatnich kilkanaście lat spędził niemal całkowicie przykuty do łóżka. A ci, którzy mieli nieco więcej szczęścia, też często odchodzili nagle i młodo. Tak odeszła cała seria pierwszych drukarzy wrocławskiego drugiego obiegu. Żaden nie dociągnął do sześćdziesiątki. Zwykle pierwszy zawał ścinał ich ostatecznie przed pięćdziesiątym rokiem życia. Kilkanaście lat temu Krzysztof Grzelczyk pisał swą książkę o bohaterach wrocławskiego niezależnego drukarstwa lat siedemdziesiątych i wypytywał mnie długo o paru z nich – o Antka Roszaka, o Wieśka, o Krzyśka Gulbinowicza. W końcu sam zapytałem: „Dlaczego pytasz o to mnie? Przecież ja byłem od nich młodszy, dołączyłem do nich dopiero w 1982 roku!” I usłyszałem odpowiedź: „Bo tylko ty jeszcze żyjesz”. Zmroziło mnie wtedy a przed oczami przeleciała mi seria wizerunków tych ludzi. „Rzeczywiście, prawie nikt z nich już nie żyje…” – dotarło do mnie i przeraziło. Prawie wszyscy odeszli młodo. Niewiele później Romek Lazarowicz, Bohdan Błażewicz, Basia Sarapuk, Tosiek Ferenc… Chyba nie jest przypadkiem, że długowiecznych wśród nich nie było. Wiesiek Moszczak nigdy nie palił i nigdy nawet nie powąchał korka od alkoholu. Inni do niego sięgali, by zabić oczywisty stres. Nieważne jednak okazywało się to, na ile starali się dbać o zdrowie, na ile dawali radę unikać tytoniu i innych używek. I tak prawie zawsze – umierali przedterminowo.
Coraz mniej jest takich, jak oni. Coraz mniej uczestników tamtych podziemnych zmagań. Coraz mniej tych, którzy ich pamiętają i którzy mogą o nich opowiedzieć. Pamiętam, jak już w latach dziewięćdziesiątych Kornel Morawiecki czasem co kilka dni jechał na czyjś pogrzeb. Po jakże dla niego ciężkich latach osiemdziesiątych sam wyglądał marnie. Długo nie miał też stałego zatrudnienia, bo jakże fałszywy „przyjaciel rektor” Andrzej Wiszniewski uniemożliwiał Kornelowi powrót na Politechnikę. Stąd też przywódca Solidarności Walczącej ledwie wtedy wiązał koniec z końcem, ale zawsze jeździł na pogrzeby swoich ludzi. Po tym, jak długo przed czterdziestką doznał wylewu i umarł mój rówieśnik Krzysiek Kornaś, a był to wtedy kolejny z serii zmarłych w tamtym czasie, zacząłem na to patrzeć z istnym przerażeniem. A na Kornela wybierającego się w kolejną pogrzebową podróż (i dom i późniejszy grób Krzyśka znajdują się pod Krakowem) patrzyłem jak na generała do ostatnich miejsce swego spoczynku odprowadzającego swoich kolejnych żołnierzy…
Od kiedy (Boże, od prawie już sześciu lat!) nie ma z nami na tym świecie Kornela – w roli tej zastępuje go jego syn Mateusz. W czwartek 17 kwietnia 2025 na wrocławskim Cmentarzu Osobowickim usłyszeć można było jego słowa:
„… śmierć postaci takiej, jak ś.p. Adam Zabokrzycki, jest wielką stratą przynoszącą nie mniej wielki smutek. Zarazem jednak to, że mieliśmy wśród nas takiego człowieka, było i jest wielkim darem, który powinniśmy doceniać i o którym zawsze powinniśmy pamiętać. Bo bez ludzi takich, jak ś.p. Adam, nigdy nie mielibyśmy szans na życie w niepodległej ojczyźnie. Dla istnienia niepodległej Polski tacy ludzie są jak warunek jej istnienia. Bez takich – żadnej wolnej Polski by nie było.
Adam Zabkrzycki zawsze był tam, gdzie potrzebny był najbardziej. Należał do najwytrwalszych, najbardziej niezłomnych, najofiarniejszych, najodważniejszych. Do tych, którzy w stopniu największym przyczynili się do budowy niezależnego od komunistycznych władz obiegu wydawniczego. Był też jednym z tych, którzy w działalności tej narażali się najbardziej i którzy pomimo kolejnych represji, aktywni w niej byli najdłużej. Adam Zabokrzycki to jeden z pierwszych w Polsce drukarzy stanu wojennego. „Z Dnia na Dzień”, pismo dolnośląskiego Regionalnego Komitetu Strajkowego, powielał już od 14 grudnia roku 1981. Czyli w czasie, w którym trzeba się było liczyć z najbardziej bezwzględnymi konsekwencjami takich czynów. To w dużej mierze dzięki nieustraszonej postawie Adama Zabokrzyckiego „Z Dnia na Dzień” ukazywało się wtedy trzy razy w tygodniu. Wydawanie podziemnego pisma co dwa dni było faktem bezprecedensowym. Wraz z wielkim nakładem i zasięgiem sprawiało to, że drukarzy tego największego wówczas w Polsce pisma drugiego obiegu wszystkie PRL – owskie służby ścigały z wyjątkową zaciekłością. A Adam Zabokrzycki nie tylko nie zszedł wtedy z tej drogi, ale był w pierwszej grupie tworzących nową organizację – Solidarność Walczącą, stawiającą sobie za cel pełną niepodległość i wyzwolenie z komunistycznej niewoli wszystkich narodów.
Jakże też charakterystyczne dla Adama Zabokrzyckiego było to, że w Polsce, która już odzyskała wolność, jak najdalszy był od opowiadania o swoich zasługach. To, że kawał życia poświęcił walce o wolność ojczyzny, było dla niego jak oczywisty obowiązek, po którego wypełnieniu zajął się tym, co też Polsce było potrzebne, a do czego miał talent i zamiłowanie. Czyli pracą twórczą, translatorską, redaktorską.
Żegnamy dzisiaj postać przepiękną, niezłomną i barwną, patriotyczną i w pełnym tego słowa rozumieniu – bohaterską. Sam zapewne sprzeciwiałby się kierowaniu ich pod jego adresem, ale prawda jest taka, że żegnamy człowieka, któremu Polska, któremu my wszyscy, zawdzięczamy ogromnie dużo.
Rodzinę i Bliskim Zmarłego proszę o przyjęcie moich najserdeczniejszych wyrazów współczucia…”
Od ponad trzydziestu lat Adam Zabokrzycki wielu znany był jako autor bajek dla dzieci. Miał pomysły, miał talent literacki i zamiłowanie właśnie do tego – by pisać książki dla najmłodszych. Wydawała je między innymi oficyna „Siedmioróg”. Dużo też książek z języka angielskiego tłumaczył. Zawsze najchętniej – właśnie baśnie, bajki i opowiadania dla dzieci. Było ich dużo, wszystkie przetłumaczone były świetnie, choć zapewne nieczęsto czytelnicy zwracają uwagę na autora przekładu. O sobie, o swojej przeszłości, mówił niewiele. Mimo, że była to przeszłość naprawdę bohaterska.
Od kilku dni nie ma już tego bohatera wśród żywych wrocławian. Od dzisiaj doczesne szczątki tego najprawdziwszego bohatera – kryje wrocławska ziemia.
Artur Adamski
„Ostatnie pożegnanie Adama Zabokrzyckiego – fotorelacja z uroczystości pogrzebowych”





