11 listopada o godz. 14 silna ekipa Solidarności Walczącej z Warszawy, Wrocławia, Rzeszowa, Konina oraz Sanoka, Krakowa, Lubina i Trójmiasta stawiła się w Warszawie na corocznym Marszu Niepodległości. Zgodnie z tradycją powstałą jeszcze za życia Kornela spotkaliśmy się pod transparentem warszawskiej Solidarności Walczącej, i jak co roku, zawsze w tym samym miejscu. Pogoda nam w tym roku dopisała, było pochmurnie, ale ciepło i bez deszczu. Naszą uwagę zwróciło, że i tym razem w marszu wzięło udział mnóstwo rodzin z małymi dziećmi, bardzo dużo młodych ludzi, i, co szczególnie poruszające, ludzi na wózkach inwalidzkich. Patrząc na to morze biało-czerwonych flag, odnosiło się wrażenie, że są nas miliony, jak się później okazało było nas „tylko” ok. 100 tysięcy, co uważam jednak za pewną porażkę, gdyż biorąc pod uwagę okoliczności polityczne, powinno nas tam być rzeczywiście przynajmniej milion. Prezydent Warszawy już zapowiada, że nie wiadomo, czy w przyszłym roku dopuści do tego „zgromadzenia nacjonalistów”. Wśród maszerujących było słychać głosy, że pewnie idziemy ostatni raz. Mam nadzieję jednak, że bez względu na wszystko nie pozwolimy odebrać sobie tego wspaniałego, patriotycznego wydarzenia i spotkamy się za rok w jeszcze większym gronie.
Bo rzeczywiście było to wspaniałe wydarzenie. Cudowna, radosna atmosfera, śpiewy patriotyczne, race, muzyka patriotyczna płynąca z głośników, pokrzykiwania dzieci… Wspaniałe. Nikt w tym roku nie demonstrował swojej niechęci wobec marszu z osób obserwujących. Na balkonach stało mnóstwo ludzi machających do nas i powiewających flagami, nie było żadnych (a przynajmniej nie zauważyliśmy) prowokacyjnych haseł.
Po marszu byliśmy umęczeni do granic możliwości, ale naprawdę szczęśliwi. Marsz zakończyliśmy spotkaniem w restauracji, przy gorącej zimowej herbacie i dyskusji o dalszych losach Polski.
Oby coś z tej cudownej, patriotycznej atmosfery przetrwało w naszych sercach i zmobilizowało nas do aktywnego udziału w naszym życiu politycznym i społecznym. Polska tego potrzebuje jak nigdy chyba wcześniej…
Helena Lazarowicz