Ks. Jan Twardowski pisał: Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…, ale pamięć o nich i ślady, które pozostawili po sobie zostaną z nami na długie lata.
21 lutego 2006 roku pożegnaliśmy w ceremonii pogrzebowej śp. Andrzeja Zawadzkiego (1905-2006). Zawsze przy takiej okazji nachodzą mnie różne myśli o życiu i śmierci. Nie jest łatwo od nich uciec szczególnie wtedy, gdy żegna się osobę bliską, dobrze znaną, z którą często rozmawiałem, dzieliłem się swoimi myślami, wymieniałem poglądy.
Znajomość z Andrzejem Zawadzkim zaczęła się ponad trzy lata temu, gdy zadzwonił do mnie w sprawie spotkania w ramach „Klubu Dyskusyjnego”. Potem była celebracja 50 lat małżeństwa Mirosławy i Andrzeja Zawadzkich. Wspomnienia, pamiątki, zdjęcia, rozmowy w gronie przyjaciół i znajomych. Dziwne: na co dzień często przechodzi się obok drugiego człowieka, tak naprawdę nie znając go. A gdy przyjdzie choroba i cierpienie, to związki międzyludzkie zaczynają być inne: głębsze i dojrzalsze. Gdy po raz pierwszy byłem w szpitalu, mówiłem: „Panie Andrzeju, trzeba się gotować do nowych spotkań w Klubie Dyskusyjnym”. I udało się! Po wyjściu ze szpitala Andrzej wraz ze swoją żoną, Mirosławą i życzliwymi im ludźmi zorganizował kilka spotkań. Były to jednak ostatnie spotkania.
Potem już tylko szpital, Dom (specjalnie piszę: „Dom” dużą literą) i zatroskana żona, Mirosława, ukochana córka, Andrea, przy łóżku chorego, już umierającego. Chyba nie można już być bliżej drugiego człowieka… W ciszy domu z modlitwą, cierpliwością u boku tego, który jest tak drogi sercu. Trudno się rozstać – mówi żona – szczególnie wtedy, gdy było się dobrym małżeństwem. Myślę, że to wielkie wyznanie miłości. Nie tej młodzieńczej i często ulotnej, ale – stabilnej, ciągle dojrzewającej.
Można powiedzieć, że 81 lat to dużo. Jednak śmierć przychodzi ciągle nie w porę, ciągle za wcześnie, nie w tę godzinę. Przecież było jeszcze tyle projektów na nowe spotkania, tyle nowych pomysłów… Polonia detroicka będzie długo szukała godnego następcy człowieka takiej miary jak Andrzej Zawadzki. Czy w ogóle można zastąpić człowieka innym człowiekiem? Chyba nie.
Niech modlitwa będzie pokrzepieniem i umocnieniem dla najbliższych: żony Mirosławy, córki Andrei i syna Mirosława, przyjaciół i znajomych. Jan Paweł II nas tego uczył, abyśmy „przekraczali próg nadziei”, to znaczy nogami chodząc po ziemi, byli z głową w chmurach. Bo On tam jest.
Ks. Stanisław Kowalski SChr
Był człowiekiem dużej kultury osobistej, szlachetnym i prawdomównym, gorącym polskim patriotą i lojalnym obywatelem naszej nowej Ojczyzny. Ukończył szkołę inżynieryjną im. Wawelberga i Rotwanda w Warszawie, gdzie uzyskał stopień inżyniera elektryka, oraz studia magisterskie na Politechnice Warszawskiej (mgr elektroniki). Przez ostatnie lata przed wyjazdem do USA pracował w stopniu docenta w Instytucie Elektrotechniki w Międzylesiu jako specjalista przy elektronicznym sterowaniu obrabiarek (praca doktorska w tej dziedzinie została przerwana, gdyż tematykę tę przeniesiono nagle do ZSRR).
Jako dobry Polak nienawidził narzuconego przez Sowiety systemu – nigdy nie należał do jakiejkolwiek reżimowej partii lub organizacji (wypisał się nawet ze związku zawodowego). Ta niechęć do warszawskiego reżimu była głównym powodem emigracji (w roku 1969) do Stanów. W USA poza pracą zawodową oraz domem i rodziną interesował się żywo polskimi sprawami, starając się „odrobić” brak aktywności w Kraju. Przystąpił z zapałem do Solidarności Walczącej, starając się pomóc jej oraz Kornelowi w miarę naszych skromnych możliwości. Nieomal do ostatniej chwili działał na terenie polonijnym, będąc aktywnym członkiem KPA oraz propagując historię i kulturę polską, broniąc dobrego imienia Polski i Polaków w ramach założonego przez nas Klubu Dyskusyjnego. Jako kochający mąż i ojciec pozostawił nas pogrążonych w nieukojonym smutku.
Mirosława Zawadzka